W 2022 roku została nagrodzona tytułami – Wolontariusz Roku zarówno w gminie Lubin, jak i powiecie lubińskim. Publikowana wówczas jej lista zasług i osiągnięć była bardzo imponująca, bo związana jest z sołectwem Składowice od 1978 roku. – Poczułam dużą satysfakcje, że mnie doceniono, ale później przyszła refleksja – Dziękują mi, więc to już jakiś koniec? Nie! Przecież ja mam jeszcze tak dużo energii – mówi Grażyna Balewicz ze Składowic.
Nie było chyba w Składowicach od lat żadnego przedsięwzięcia, w które nie byłaby zaangażowana Grażyna Balewicz. Albo je wymyśla, albo współorganizuje, albo dekoruje bądź gotuje, lub też sprząta. Integruje przy tym mieszkańców, często im podpowiada co mogą zrobić i inspiruje. W domu ma specjalny pokój, który nazywa pracownią, a w nim skarby, którymi lubi się dzielić. Powstają z nich piękne okolicznościowe ozdoby. Teraz przed świętami, to u niej w domu zebrały się panie z sołectwa, żeby stworzyć zaskakujące cudeńka i zabłysnąć w corocznym konkursie Tradycje Wielkanocne.
– Ostatnio trzy razy z rzędu zdobyliśmy nagrody za najpiękniej udekorowany domek świąteczny! To zobowiązuje! – mówi z uśmiechem Grażyna Balewicz.- Kocham przyrodę, naturę, staram się wykorzystywać tworzywo przyrodnicze, które nas otaczają i lubię tworzyć.
Ma mnóstwo energii i najwidoczniej dzielenie się nią, mocno procentuje. Całe życie robiła wszystko metodą prób i błędów. Raz wybrała się na kurs florystyczny do Poznania, ale mówi, że niewiele jej to dało, bo tam tworzono wymyślne bukiety z bardzo drogich kwiatów i dodatków, a jej nie o to chodzi.
– Można robić piękne rzeczy z tego co nas otacza – ogrodów, pól, lasów. To bardzo cieszy, kiedy powstaje coś urokliwego z przysłowiowego niczego – mówi.
Wspomina, że już jako mała dziewczynka mieszkająca na wsi potrafiła z ziemi, patyczków, listków tworzyć na przykład piękne torty. A jak było trzeba to w tajemnicy przed babcią skrobała zaprawę spomiędzy cegieł, żeby tort ładniej wyglądał z posypką… No i od małego formowała rówieśników i inne dzieci w pary, bawiąc się w szkołę.
Nie dziwi więc, że skończyła Liceum Pedagogiczne dla wychowawców przedszkoli w Obornikach Śląskich, które do dziś wspomina jako niezłą szkołę życia. Jako 20-latka trafiła w poszukiwaniu pracy do gminy Lubin. W 1975 roku rozpoczęła pracę jako dyrektorka przedszkola w Czerńcu, by trzy lata później przenieść się wraz z dziećmi już do Składowic, gdzie na bazie byłej szkoły powstało, jak mówi wzorcowe gminne przedszkole.
– W Czerńcu nie było bieżącej wody, ani toalety. Przez trzy lata jeździłam bryczką do Składowic załatwiając różne materiały, pilnując i poganiając robotników remontujących obiekt na przedszkole, później dbając o jego wyposażenie – wspomina Grażyna Balewicz. – Byłam młoda, po szkole, ale aż kipiało we mnie życie. Chciałam pokazać światu co potrafię, zaistnieć. Uczyłam się od starszych, ale nie pozwoliłam sobie mówić co mam robić i jak żyć. Od zawsze miałam swoją mądrość.
Do przedszkola w Składowicach, w którym było już centralne ogrzewanie, przywożono dzieci z terenu od Czerniec, przez Siedlce, Dąbrowę, Ustronie, Księginice i Lubin – osinobusem. To był polski samochód, na bazie ciężarowego Stara z zabudowaną kabiną pasażerską w miejscu skrzyni ładunkowej.
Grażyna Balewicz kocha dzieci i bardzo lubi ludzi. W Składowicach znała wszystkich, ale los tak pokierował, że na kilka lat wyjechała do Lewina Kłodzkiego.
Kiedy wróciła do gminy Lubin zajęła się m.in. prowadzeniem świetlicy Składowicach, czym zajmuje się do dziś. W praktyce oznacza to, że wszystkie ważne uroczystości z kalendarza są w sołectwie obchodzone. Z dziećmi organizowano teatrzyki, przedstawienia, z dorosłymi zabawy, uroczystości. Zawodowo pracowała nadal w przedszkolu, ale już w Lubinie a popołudniami prowadziła we wsi sklep przy świetlicy.
– Całe życie pracowałam z ludźmi, miałam bardzo dobre kontakty z nimi i często dom pełen dzieci. Ja to kocham. Przedszkolaki miały u mnie w domu nawet tzw. „zielone noce”, chodziliśmy na spacery do lasu, nawet nocowały u mnie. Organizowaliśmy przedstawienia, szyłam im stroje, wszystko to dawało dużo radości – mówi pani Grażyna.
Dawało i nadal daje, bowiem dziś w jej domu często goszczą wnukowie wraz ze swoimi przyjaciółmi a jej sprawia przyjemność troszczenie się o nich i wspólne zajęcia.
– Z perspektywy widzę, że więcej czasu spędzałam ze swoimi podopiecznymi niż własnymi dziećmi. Może mniej ważne powinny być wtedy na przykład porządki w domu a istotniejsze bycie razem? Ale moja mam także po pracy w urzędzie, brała w rękę motykę i szła na wiele godzin pracować w polu. Byliśmy bardzo biedni, jak i nasi sąsiedzi, mało kogo było stać na rower. Mama byłaby chyba z nas dumna. Każdy ma teraz dom, samochód, pracę i mamy siebie – rodzinę – mówi z nostalgią Grażyna Balewicz. – Dziś mocno nadrabiam czas i najważniejsze są teraz dla mnie dzieci i wnuki. Potem mieszkańcy wsi i pomoc sołtysce oraz radzie sołeckiej, później gminie i wójtowi, a na końcu jest praca na rzecz kraju, w końcu jestem już na emeryturze. Teraz jest czas, żeby cieszyć się życiem.
Pytana o to, co oprócz rodziny jest ważne by dobrze żyć, mówi:
– We wszystkim można znaleźć coś pozytywnego i trzeba tego szukać, bo ciężko żyć jak jest się nastawionym na „nie”. Wiem również, że nic nie dzieje się bez przyczyny, dlatego każdego trzeba spróbować zrozumieć, nawet jak ktoś sam sobie szkodzi nie rozumiejąc dlaczego. Od zawsze uczyłam też dzieci i wychowanków, że najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa. Z każdego problemu można wyjść i dzięki prawdzie utrzymać zaufanie.
Grażyna Balewicz od lat prowadzi także kroniki wsi i zespołu Lejdis, w którym śpiewa i aktywnie działa. Ostatnio nie ma czasu by powklejać zdjęcia, wycinki i różne wspomnienia ale łza jej się w oku kręci, jak przeglądając te pamiątki wspomina minione lata.