Ocalić od zapomnienia – mieszkańcy wspominają przodkówCykl artykułów opisujących eksponaty zgromadzone na wystawie „Gmina Lubin – wczoraj i dziś” zachęcił wiele osób do przejrzenia pamiątek po swoich przodkach i do podzielenia się z nami  ich osobistymi wspomnieniami.

Fragment wspomnień swojego wujka Jana Sroki, przesłał do nas Stanisław Jaszowski z Miłosnej. Opisują one przygotowania do nowego roku szkolnego na wsi, ponad 100 lat temu. Publikujemy je poniżej w oryginalnej, nadesłanej wersji i zachęcamy do lektury, zwłaszcza dzieci, młodzież szkolną i ich rodziców, którzy mają jeszcze świeżo w pamięci, swoje przygotowania do nowego roku szkolnego.

W roku 1913 ukończyłem klasę czwartą szkoły ludowej w Gródku Jagiellońskim i wtedy miało się zdecydować, czy przejdę do 1 klasy ośmioklasowego gimnazjum, czy będę kończył sześcioklasową szkołę ludową i jakiś zawód rzemieślniczy.

Ojciec obawiał się trudności finansowych, posyłanie dzieci do szkoły średniej i wyższej wydawało mu się bardzo kosztowne, pozbawiało gospodarstwo siły roboczej zwłaszcza, że starszy brat Stach specjalnie drugi raz powtarzał klasę szóstą, mimo bardzo dobrych stopni ażeby doczekać się otwarcia w Gródku Jagiellońskim w 1909r polskiego gimnazjum państwowego (w 1913 r. ukończył 4 klasę). W dodatku dopiero Ojciec kupił 2 morgi ziemi, zadłużył się trochę i myślał raczej o spłaceniu długu. Dlatego był za kontynuowaniem przeze mnie nauki w szkole ludowej i planował posłać mnie na naukę do szewca.

Przeciwstawił się temu brat Stach, który sam zasmakował w nauce, ciągle był w gimnazjum jednym z najlepszych uczniów, wyróżnianym publicznie w czasie tzw. wywiadówek wobec rodziców uczniów słabych, synów urzędników, rzemieślników, oficjalistów folwarcznych, z czego Ojciec był trochę dumny wyczuwając ze strony tych „panów” zazdrość i chyba nieco szacunku. I to pewnie było przyczyną ustępowania Stachowi objawiającego się machnięciem ręką i mruknięciem czegoś w rodzaju „róbcie jak chcecie”.

W poranek czerwcowy piękny, słoneczny, ciepły pasłem krowy na ogrodzie obok domu. Wiedziałem, że o godz. 9 w tym dniu zacznie się egzamin wstępny do gimnazjum. Przyszedł do mnie około godz. 7 brat Stach, kazał mi zaprowadzić krowy do obory i przygotować się do pójścia na egzamin. Mimo, że obawiałem się Ojca z radością wykonałem polecenie, z duszą na ramieniu przed Ojcem i egzaminem.

Egzamin z rachunków i języka polskiego (gramatyki i pisowni) jakoś przeszedłem nieźle i po południu o godz. 14 dowiedziałem się, że stałem się „studentem” gimnazjum. Po powrocie do domu wyprowadziłem jak zwykle krowy na pole. Ojciec nie okazał żadnego zainteresowania, o nic nie pytał i dopiero pod koniec sierpnia kiedy wybierał się do Gródka na targ z młodymi kartoflami na sprzedaż, kazał mi wsiadać na wóz.

W Gródku znalazł się też brat Stach i po sprzedaży kartofli udaliśmy się do sklepu konfekcyjnego na bazarze by kupić garnitur „studencki”. Było z tym kupnem trochę trudności, Ojciec chciał kupić mundurek tani – „bo nie mam pieniędzy”, a Stach dbał o kolor, krój i o dobrą podszewkę. Szczególnie trudno było dobrać czapkę (typowy austriacki garnek). Miałem nietypowo małą głowę jak na mój wiek. Wreszcie kupiec – izraelita z długą brodą (innych w Gródku w owych latach nie było) „wywatował” najmniejszą czapkę od środka papierem i pasowała.

W ciągu około trzech godzin po szeregu przymierzaniach, przybijaniach dłonią ceny, wychodzeniach ze sklepu i przywoływaniem na powrót przez kupca zaklinającego się, że całkiem traci, że bankrutuje, że ustępuje tylko dlatego, bo ja mu się podobałem, że chce mi dopomóc w nauce – kupiliśmy komplet: mundurek, czapkę i płaszcz wraz z kompletem dystynkcji w postaci 2 tabliczek z jednym białym paskiem do naszycia na kołnierzu i literę „ G” w otoczeniu kłosów na czapkę. Buciki z cholewkami na gumkach miał zrobić szewc. Komplet mundurka z płaszczem i czapką kosztował 14 koron austryjackich, był to oczywiście gatunek pośledni, ale wystarczający, zwłaszcza, że według przewidywań po 2 latach miałem z niego wyrosnąć.

Tak przygotowany z dniem 1 września 1913 r. mając 11 lat zacząłem uczęszczać do 1 klasy gimnazjum im. Władysława Jagiełły. Z dumą szedłem w mundurku przez wieś Stodółki w otoczeniu innych kolegów ze starszych klas gimnazjalnych i młodszych ze szkoły ludowej. Z przydrożnych chat wybiegali starsi i młodzi i przyglądali się grupie idących do szkoły, zwłaszcza najmłodszym. Niejeden z przyglądających się żałował, że nie zdecydował się wysłać swojego syna do szkoły miejskiej, inny rodzic przyrzekał sobie zrobić to w przyszłości, gdy dziecko osiągnie odpowiedni wiek. Pierwszy dzień roku szkolnego stanowił pewną sensację i dostarczał tematów do rozważań na pewien czas dla całej wsi.

Świat w ciągu ponad 100 lat bardzo się zmienił, ale dreszczyk emocji nadał towarzyszy uczniom rozpoczynającym rok szkolny.