Z okazji Dnia Dziecka udało nam się nakłonić do wspomnień i podzielenia się pamiątkowymi fotografiami z pierwszych lat życia, trzy znane i lubiane osoby. Wywołało to wiele radości, więc zachęcamy wszystkich dorosłych, żeby sięgnęli po swoje fotografie z dzieciństwa i opowiedzieli o nich swoim dzieciom i wnukom.
Nie było łatwo, ale przekonaliśmy Tadeusza Kielana – wójta gminy Lubin, Marka Maśleja – zastępcę komendanta powiatowego Państwowej Straży Pożarnej w Lubinie i jednocześnie prezesa Ochotniczej Straży Pożarnej w Niemstowie oraz Magdalenę Dubińską – dyrektor Ośrodka Kultury Gminy Lubin. Dodajmy, że warto było przekonywać, bo rozmowy z tymi osobami i wspomnienia, którymi się podzielili, wywołały dużo radości i dobrej energii.
Tadeusz Kielan pokazał nam fotografię, której okoliczności powstania pamięta do dziś.
– Miałem siedem lat, wracałem ze szkoły do domu, kiedy okazało się, że w wiosce jest fotograf z walizką. Miał w niej dziecięcy mundur wojskowy z czapką i karabinkiem. Mundurek był ciasnawy, ale udało się go zapiąć, a tato nałożył mi jeszcze lornetkę. Ojej! Jak mnie duma rozpierała przy pozowaniu do tego zdjęcia! – wspomina ze śmiechem Tadeusz Kielan.
Wójt chodził wówczas do czteroklasowej szkoły w Koźlicach, w której uczyło się w sumie dwanaścioro dzieci. W pierwszej klasie było ich czworo. To lata 60-te i chłopcy bawili się najczęściej w wojnę kowbojów i Indian. Sami robili sobie łuki, za pistolety służyły patyki. Oprócz szkoły i zajęć domowych, Tadeusz Kielan angażował się także w szkolne i parafialne akcje. Do dziś wspomina jasełka, z którymi w bardzo śnieżną zimę jeździli w kilkanaście osób wraz z księdzem po wielu wsiach. Mały Tadeusz miał przy tym dodatkową rolę.
– Mieliśmy w gospodarstwie małe jagnię, które także grało w przedstawieniu i ja je przynosiłem w worku na plecach. Brat oglądał w domowym cieple „Czterech Pancernych” w telewizji, a ja na piechotę z leśniczówki w Małomicach, bo rzadko wtedy w niedzielę jeździło jakieś auto, szedłem z tym workiem przez zaspy śniegu na plebanie w Lubinie, skąd jechaliśmy na przedstawienia – opowiada wójt.
Tadeusz Kielan pytany o to kiedy poczuł, że dzieciństwo to już zamknięty etap, mówi że stało się to kiedy wyfrunął spod rodzinnych skrzydeł i wyjechał na studia.
Za symboliczny koniec dzieciństwa, codzienne wyjazdy do szkoły średniej uznaje Marek Maślej, znany w regionie strażak z Niemstowa. Choć jak się okazuje, aż do zakończenia wspomnianej szkoły średniej nie planował zakładania munduru strażaka zawodowego.
Marek Maślej podzielił się z nami zdjęciem, w którym jako 10-latek specjalnie do zdjęcia ubrał mundur taty, który wybierał się na zebranie OSP.
– Od dzieciństwa kręciłem się razem z tatą przy naszej jednostce straży, bardzo interesowała mnie również mechanika samochodowa, o byciu strażakiem zawodowym jednak nie myślałem- wspomina Marek Maślej.
Pytany o dzieciństwo ma od razu uśmiech na twarzy i iskry w oczach, opowiadając o tym jak z grupą kolegów grał w piłkę, jeździł na rowerze, a zimą na stawie grał w hokeja na lodzie. Był to czas beztroski, choć wiązał się także z licznymi obowiązkami i pomocą przy budowie domu.
– Ileż ja się nanosiłem kamieni, które były potrzebne na budowie! – wspomina, a pytany o długo tkwiące zdarzenia z dzieciństwa opowiada: – Jak miałem około siedmiu lat, a tato zawodowo jeździł nauką jazdy, to wziął mnie raz na kolana i siadłem za kierownicą. Do dziś nie wiemy jak to się stało, ale zaplątały nam się nogi, wcisnął się pedał gazu i wjechaliśmy z dużym impetem w budynek gospodarczy na podwórku. Na szczęście nic się nikomu nie stało! Pamiętam także jak się kiedyś obudziłem na obozie i okazało się, że jestem wysoko w powietrzu! Starsi koledzy wynieśli mnie razem z łóżkiem, które podnieśli naprawdę na dużą wysokość, tak że nie było ich widać.
Symbolicznym końcem dzieciństwa jest dla niego początek szkoły średniej, kiedy zaczął dojeżdżać do Lubina do technikum. Po jego ukończeniu tato zaproponował, żeby rozważył dwuletnią szkołę strażacką i tak trafił na dalsza naukę do Częstochowy. Od prawie roku jest zastępcą komendanta PSP w Lubinie.
Magdalena Dubińska dyrektor OKGL podzieliła się z nami zdjęciem, w którym jako trzylatka siedzi w samochodzie. Dziś dzieciom trudno to sobie wyobrazić, bo sami potrafią zrobić telefonem dziennie kilkanaście fotografii, ale dawniej aparaty fotograficzne w domach były rzadkością a zdjęcia robiono przy wyjątkowych okazjach. Tradycją w rodzinie Magdaleny Dubińskiej, za którą zresztą jest dziś bardzo wdzięczna, były regularne półroczne wizyty w zakładach fotograficznych.
– Miałam trzy latka, kiedy podczas przygotowywania mnie do takiej fotografii pokazano mi samochód, w który miałam pozować. Z tym, że jak w niego wsiadłam to już nie chciałam wysiąść. Dziś śmieję się, że w tedy zaczęła się moja miłość do motoryzacji – wspomina Magdalena Dubińska. – Rodzice nie mieli wtedy łatwo, dużym przekupstwem udało się wyciągnąć mnie z tego auta. Mimo, że miałam wtedy tylko trzy latka, to zapamiętałam gdzie jest ten samochód i gdy tylko byłam na spacerze w okolicach rynku w Wołowie, gdzie wtedy mieszkaliśmy, to krzyczałam i ciągnęłam za rękę w stronę zakładu fotograficznego.
Dzieciństwo kojarzy się Magdalenie Dubińskiej z radością i beztroską, ale także odpowiedzialnością. Jak wiele koleżanek i kolegów w tamtych czasach, miała „klucz na szyi” i dużą samodzielność jako jedynaczka. Właśnie ta samodzielność i wpajane wartości prowadziły do dużej odpowiedzialności. Kiedy więc jeździła na wakacje do babci na wieś, gdzie jak inni pomagała m.in. przy żniwach, to opiekowała się licznymi dziećmi na wsi.
– Szczęśliwe dzieciństwo ugruntowuje i daje dużo siły na przyszłość – mówi Magdalena Dubińska.
Zachęcamy innych do takich wspomnień przy rodzinnych stołach, a przede wszystkim do poczucia tej radości, która się z nimi wiąże.